|
|
Gebel Kamil: nowy meteoryt, stare problemy. |
| Interstone wiosna 2011
Dzięki powszechnie dostępnemu programowi Google Earth, który umożliwia przeglądanie map satelitarnych Ziemi, każdy może zostać odkrywcą. Trzeba tylko wiedzieć co i gdzie szukać.
W roku 2008 włoski mineralog Vincenzo de Michele z Muzeum Historii Naturalnej w Mediolanie przeglądając zdjęcia satelitarne, dzięki temu programowi, zobaczył krater na pustyni w okolicach granicy między Egiptem, Sudanem i Libią. Aby upewnić się o trafności swojego odkrycia skonsultował się w tej sprawie z Mario di Martino z Obserwatorium Astronomicznego w Turynie, który jednoznacznie stwierdził, że jest to krater po uderzeniu meteorytu i w dodatku bardzo dobrze zachowany. Nadano mu imię Gebel Kamil.
Na początku 2009 roku, po uzyskaniu wszelkich pozwoleń, wyruszyła egipsko - włoska ekspedycja naukowa w celu jego zbadania i pobrania ewentualnych próbek. 19 lutego wyprawa dotarła do krateru. Potwierdziły się informacje z satelitarnych fotografii. Krater był doskonale zachowany, miał 45 m średnicy i niecałe 16 m głębokości. Widać było jego wnętrzu charakterystyczne dośrodkowo wyżłobione promienie. Do tej pory jedynie na powierzchni Księżyca można było obserwować tego typu ślady po rozprysku upadającego przybysza z kosmosu. Dzięki temu, że w miejscu tym nie padały deszcze krater, którego wiek oceniono na 5 tys. lat, pozostał w niezmienionym kształcie. Teren skalisty, w który uderzył meteoryt dodatkowo sprzyjał trwałości krateru. Na miejscu oszacowano wielkość meteorytu, który spowodował wgłębienie terenu oraz jego wagę (1,3 m średnicy i około 10 ton wagi).
W trakcie pierwszej wizyty w okolicach Gebel Kamil członkowie wyprawy znaleźli około 1 600 kg fragmentów żelaznego meteorytu o wadze od 1 g do 35 kg oraz jeden o wadze aż 83 kg. Po uzyskaniu odpowiednich pozwoleń, Włosi wywieźli 20 kg meteorytowych fragmentów, by wykonać badania w swoich laboratoriach. Pozostałe znaleziska pozostały w Egipcie.
Gdy członkowie ekspedycji powrócili po kilku miesiącach do krateru w celu wykonania dalszych pomiarów widoczne były ślady penetracji w okolicach Kamila. Jednocześnie na giełdach meteorytowych oraz internetowych aukcjach można było kupić meteoryty z nowego znaleziska i to wraz z certyfikatami potwierdzających ich autentyczność. To efekt uboczny powszechności internetu, a także sytuacja dość charakterystyczna dla tego typu odkryć (można tu przypomnieć np. ekspedycje poszukujące szkła libijskiego). Bezspornie część oferowanych okazów pochodziła z nielegalnej działalności w pobliżu krateru Gebel Kamil, ale nie wyklucza się również „przecieków” części zebranych okazów pozostawionych w Egipcie.
Przy tej okazji warto wspomnieć, że meteoryty na corocznych wielkich giełdach, szczególnie w Stanach Zjednoczonych (Tucson, Denwer), ale także i w Europie (Ensisheim) osiągają wciąż wysokie ceny (od 0,1 do 1000 dolarów za 1 g). Można tam zawsze znaleźć okazy z najnowszych odkryć, pozyskanych z wymiany z muzeami i placówkami naukowymi, znalezionych przez poszukiwaczy nowych spadków i efekty „udanych” łowów na starych lokalizacjach. Te stoiska są zawsze oblegane przez kupujących.
Od lat 90 ubiegłego wieku również meteoryty znajdowane w Afryce Północnej są chętnie kupowane przez kolekcjonerów. Mimo oficjalnego zakazu wywozu meteorytów z Egiptu, Algierii, Libii i Maroka, nie zawsze jest on rygorystycznie przestrzegany. Część z nich ma, mimo wszystko, oficjalne dokumenty potwierdzające, że legalnie zostały wywiezione z miejsca znalezienia. Większość z nich ma również wymagane certyfikaty wystawiane przez znane placówki naukowe, co dodatkowo podnosi ich wartość.
Skąd to się bierze, że te dokumenty są wystawiane przez różne placówki naukowe? W dużej mierze z biedy nauki! Jeśli przy pomocy wspomnianego programu internetowego do końca 2010 roku wykryto 175 kraterów, obiektów impaktowych, podejrzewanych o związek ze spadkami meteorytów, to nie ma tak bogatej uczelni, czy instytutu naukowego, który by miał fundusze na zorganizowanie wypraw badawczych nawet do kilku z nich. Taką kasę mają dilerzy i handlarze meteorytów, którzy za własne, często duże pieniądze, organizują wyprawy bez gwarancji ich sukcesu. Wyprawy takie często są niebezpieczne, gdyż podczas ich trwania penetruje się tereny, dzikie, odludne - zapomniane przez Boga i ludzi.
Trudno w tej sytuacji odmówić placówce naukowej prawa do wystawienia certyfikatu po wstępnym przebadaniu okazów zebranych przez znalazców, zwłaszcza gdy znalazcy proponują w zamian za usługę jakąś część pozyskanych meteorytów. W ten sposób, bez finansowych nakładów, trafiają do placówek naukowych okazy z nowych lokalizacji. Jest szansa w związku z tym na ich badanie, powiększanie uczelnianych zbiorów i prowadzenie związanej z nimi działalności dydaktycznej. Gdyby zaniechać tego procederu, to placówki naukowe bezpowrotnie straciłyby te możliwości, a cenne meteoryty trafiłyby i tak do prywatnych kolekcji i byłyby bezpowrotnie stracone dla nauki.
To sprzężenie zwrotne między naukowcami, a handlarzami. Z jednej strony podnosi ono ceny okazów nakręcając rynek pozwalając jednocześnie zbieraczom na rejestrację i zatwierdzanie swoich znalezisk w międzynarodowym rejestrze meteorytów, z drugiej strony pozwala na badanie nowych okazów.
Ryszard Juśkiewicz | |
|