Sobota 10.10.2015r.
godz. 9.30
Przed każdą giełdą zadaję sobie pytanie:
- Czemu na nią czekam?
Odpowiedź na nie tylko z pozoru jest prosta. Nie jest tajemnicą, że jestem kolekcjonerem minerałów, szczególnie tych ozdobnych i szlachetnych i jak każdego prawdziwego kolekcjonera co pewien czas dopada mnie przypadłość, którą można nazwać „czas na uzupełnienie kolekcji”. W przypadku kolekcji rzeczy łatwiej dostępnych realizacja jej jest stosunkowo prosta. Gdybym kolekcjonował stare książki, poszedłbym do najbliższego antykwariatu i poszperał na półkach, gdybym zbierał znaczki wiedziałbym gdzie są sklepy, w których mógłbym zakupić nowości (w każdym większym mieście można taki znaleźć ). Co ma jednak zrobić kolekcjoner minerałów, gdy dosięgnie go taka przypadłość? Nie jest to proste. W kilkusettysięcznej Łodzi nie ma takiego sklepu, a jazda do Warszawy czy Świdnicy, czyli najbliższych miast z tego typu placówkami jest prawdziwą wyprawą.
Ktoś może, czytając moje żale, powiedzieć:
- A spraw sobie jakąś nowość w internecie. Są tam portale, na których można kupić minerały z całego świata, a poza tym coraz więcej jest sklepów internetowych oferujących minerały.
Czasem to robię, ale to nie to samo, co wzięcie kamienia do ręki, popatrzenie na niego z różnych stron, a poza tym nie można o nim pogadać z dostawcą. Jest jeszcze jeden aspekt internetowego kupowania. Poznałem go, niestety osobiście. Patrząc na piękne fotki na stronach sprzedawców, często nie zdajemy sobie sprawy (lub nie chcemy sobie zdawać), że w rzeczywistości prezentowany okaz trzeba oglądać pod lupą. Widzimy to dopiero po otrzymaniu przesyłki. Często nie zwracany uwagi, że zarówno waga jak i wymiary okazów są podane w ofercie. Ja tego doświadczyłem, a kto tego nigdy nie przeżył kupując w Internecie, niech rzuci we mnie kamieniem, niekoniecznie tym szlachetnym.
I tak to w skrócie podałem pierwszy powód niecierpliwego oczekiwania na każdą giełdę.
Drugi, nie mniej ważny powód, to możliwość porozmawiania z wystawcami. Prawie wszyscy robią to chętnie. Ba, niektórzy nawet czekają na rozmówcę. Dla mnie takie rozmowy są niezwykle cenne. Mogę dowiedzieć się z nich wiele ciekawostek, ploteczek i usłyszeć opowieści, których próżno szukać w fachowej literaturze. Dotyczy to zarówno wystawców skał i minerałów, jak również biżuterii i wyrobów jubilerskich. W tym reportażu będzie to dobitnie podkreślone.
Trzecim powodem oczekiwania jest możliwość popatrzenia na wystawiane okazy. Czasem na stolikach są skały i minerały z nowych lokalizacji (warto je poznać, by samemu próbować znalezienie podobne kamienie, podczas letnich wypadów w teren). Można też prześledzić nowe trendy i nowe mody w jubilerstwie, jak kogoś interesuje ta dziedzina twórczości artystycznej.
Jak widać, na proste pytanie, nie ma równie prostej odpowiedzi.
godz.10.35
Wchodzę na salę i dziś zaczynam od obejrzenia tradycyjnych wystaw. Wszystkie ciekawe, co potwierdzają fotki załączone do reportażu. Przemysław Budzyński przedstawia kolekcję skamieniałości, Dawid Kucharczyk wyroby z krzemienia pasiastego, a Henryk Rutyna gipsyz Zagłębia Miedziowego. W ostatniej gablocie swoją biżuterię artystyczną wystawia Michalina Owczarek. Polecamy artykuł tej artystki w gazecie targowej, która została wydana z okazji 47 Targów INTERSTONE lub na stronie internetowej, na której jest publikowany ten reportaż. Tam dokładnie można się z nim zapoznać i zobaczyć jej prace.
godz.11.20
Mijam stolik Eweliny i Wojciecha Wernickich z biżuterią ze szkła z Murano. Kiedyś o jego produkcji rozmawialiśmy. Pytam, czy widzieli film o produkcji szkła weneckiego na jednym z kanałów przyrodniczych.
- Tak oglądaliśmy, ale w filmie podano tylko podstawowe informacje. Można je usłyszeć na pokazach organizowanych na wyspie Murano. Zresztą tam jest wstęp bardzo ograniczony, tylko do niektórych pomieszczeń. Miejsca produkcji są niedostępne dla zwiedzających. Trudno zresztą wpuszczać intruzów do hali liczącej … kilkaset metrów. Tam wyciągane są szklane pręty. Część z nich jest studzona na ziemi. Trudno zresztą odróżnić zimne, od gorących, które mogą oparzyć przy dotknięciu. Byłem tam i widziałem produkcję jubilerskiego surowca. Produkcję prowadzą rodzinne firmy, a tajemnica produkcji przechodzi z ojca na syna. Te drobne tajemnice stanowią o jakości produktu. Czas nauki zawodu toczęsto kilkanaście lat wykonywania tych samych czynności. Nie dziwią zatem wysokie ceny za biżuterię wykorzystującą szklane cudeńka. Innym aspektem sprawy jest wzornictwo. Ja czasem próbuję wykonać nieznane jeszcze wzory i wykorzystać je do produkcji broszek i przywieszek. To jest bardzo czasochłonne i wymaga dużo, precyzyjnej roboty. To jest „moja sztuka” od początku do końca. Gdybym chciał taki wyrób sprzedać musiałby kosztować bardzo drogo. Gdzie dziś znaleźć odbiorców takich wyrobów. W Polsce o nich ciężko, prędzej można ją sprzedać na Zachodzie. Dlatego większość moich wyrobów to komercja, produkowana dla chleba, no może dla chleba z masłem.
-To trochę tak jak ręczna produkcja szkła gospodarczego w nieczynnej już Hucie Szkła „Hortensja” w Piotrkowie Trybunalskim. Do chwili zamknięcia huty można było w przyzakładowym muzeum podziwiać cudeńka tworzone ręcznie przez rzemieślników- artystów. Oni też uczyli się latami zawodu. Ich maestrię widać było podczas zwiedzania huty. To, niestety, już historia, bo ręczna produkcja musi znaleźć odbiorcę. Wiadomo, nie może być tania – wtrącam z nostalgią, wszak urodziłem się i wychowałem w jej pobliżu - ale moim zdaniem , to też była sztuka, a jak powiedziała kiedyś moja giełdowa znajoma , Alicja Brewińska-Walaszczyk, ze sztuki dzisiaj w Polsce trudno wyżyć. Może jest to nawet niemożliwe. Nie dziwi zatem fakt, że huta zbankrutowała.
- Łatwiej jest nam tu w Polsce wyprodukować biżuterię „wenecką” i jechać do Wenecji i ją tam sprzedać, zwłaszcza, że we Włoszech bardzo dobrze się czujemy – dodaje Pani Ewelina.
- Dziś coraz trudniej znaleźć oryginalne produkty nawet w Murano – dodaje Pan Wojtek- bo włoskie firmy coraz częściej przenoszą produkcję biżuterii w miejsca bardziej ekonomiczne. Poświęciłem bardzo dużo czasu na dotarcie do źródeł weneckiej biżuterii. Bywam tam często i jestem w kontakcie ze znanymi mistrzami sztuki szklarskiej. „Murano Glass” nie ma przede mną tajemnic, a mimo to często nie jestem pewien, czy to co widzę w sklepach Laguny Weneckiej jest dokładnie tym co deklaruje sprzedawca. A co może powiedzieć przeciętny turysta oszołomiony mnogością barw i… wysokością cen?
godz.12.30
Podchodzę do stoiska Alicji Brewińskiej-Walaszczyk i od razu melduję:
-Plotkowaliśmy przed chwilą o Pani. Ale sympatycznie. Tematem plotek było pytanie, czy artysta może wyżyć z samej sztuki, nie korzystając z komercji. Zgodnie z tym, o czym rozmawialiśmy na poprzedniej giełdzie, stwierdziłem, że niestety nie może. Podparłem się konkluzjami do jakich doszliśmy na końcu tamtej rozmowy. Czy podtrzymuje Pani nasze ustalenia.
- Ależ oczywiście.
godz.13.10
Wracam do wystawy, by za chwilę spotkać się z Henrykiem Rutyną, autorem wystawy gipsów. Ten zawsze zadowolony wystawca dziś jest nie w sosie.
- Gratuluję Ci Heniu świetnej wystawy i światowej klasy okazów –zagaduję podchodząc do stolika.
- Co mi po twoich gratulacjach. Ty wiesz ile pracy kosztuje przygotowanie okazów na taką wystawę? Najpierw trzeba je wybrać z tysiąca innych, potem opisać i najważniejsze na koniec, doskonale opakować i znaleźć dla nich właściwe miejsce w aucie by się nie zniszczyły w trakcie transportu. To zabrało mi trzy dni pracy.
- Tak wiem, bo sam kiedyś przygotowywałem podobną wystawę – udało mi się wtrącić.
- A potem zamiast przygotowywać stanowisko do sprzedaży, trzeba rozpakować okazy i poukładać na półkach.
- A po zakończeniu targów trzeba je wyjąć gablot, starannie zapakować i znaleźć dla nich miejsce w aucie, by nie pokruszyć ich delikatnych kryształów – kończę zdanie za Henia.
- No właśnie. Ale ja nie narzekam. Dałem radę.
godz.14.10
Na zakończenie dzisiejszej wizyty na giełdzie jeszcze tylko wizyta na stoisku Towarzystwa Miłośników Mineralogii i kilka miłych rozmów (tak znów rozmowy!) o planowanych wyjazdach terenowych i czas do powrotu. Jutro też jest dzień
niedziela 11.10.2015r.
godz. 10.20
Wczoraj rozmawiałem z Jackiem Bogdańskim o nowej skale ozdobnej zwanej pinolitem, pochodzącej z austriackiej Styrii. Jacek to spec nad spece od nowości na rynku kamieniarskim (mineralogicznym i petrograficznym).Twierdził, że jest to nowość, bardzo cenna, bo rzadko spotykana. Skała składa się praktycznie dwóch składników, z magnezytu i grafitu. Połączenie tych dwóchminerałów tworzy niespotykaną fakturę skały. Zresztą można ją obejrzeć na fotce załączonych do reportażu. Sprawdziłem w domu w Internecie tą skałę. Okazało się, że pod tą nazwą są przede wszystkim jakieś meble, a nie ozdobne skały. Zaraz po wejściu na salę pognałem do Jacka z pretensjami, co też on opowiada o tej nowości.
A on z kamienną twarzą:
- Pewnie wklepałeś do komputera polską nazwę „pinolit”, a to jest w języku polskim prawdziwa nowość. Zaraz ci pokażę na moim laptopie, gdy wpiszę angielską nazwę ”pinolith”. Popatrz, takie okazy jak moje i jakie ceny.
- Rzeczywiście ceny zaporowe, a ty masz tylko takie duże okazy? Bo chętnie włączyłbym mały okaz do kolekcji.
- Niestety tak, ale musisz poczekać czasem pojawią się i takie, jakie ciebie interesują. A czy znasz już nowoodkryte minerały, dla których nasze Muzeum Mineralogiczne we Wrocławiu jest jedynym depozytariuszem (miejscem przechowywania)? Są to bardzo ciekawe nowości, choć niestety, mikroskopijnej wielkości.
- A to ciekawostka, napisze o nich w następnej Gazecie Targowej.
godz. 11.30
Już wczoraj krótko rozmawiałem z Janem Tołyszem. Był optymistycznie nastawiony przed giełdą. Dzisiaj spotykam go i widzę nietęgą minę. Nie muszę pytać, czemu? Te same okazy co leżały na stoliku wczoraj , dziś leżą na swoich miejscach, czyli sprawa jasna. Pytam więc:
- Dlaczego?
- Mam na taki stan rzeczy, czyli na sytuację, gdy unikatowe minerały, jakie wystawiam np. lazuryty z nowej czeskiej lokalizacji, znacznie efektowniejsze niż te marokańskie prezentowane na innych stolikach, opale z nieznanego dotychczas miejsca, konkrecje pirytowe z okolic Pienin, czy też złotonośny lelingit ze Złotego Stoku z widocznymi drobinami złota nie wzbudzają żadnego zainteresowania, swoją teorię, a właściwie dwie uwagi. Łódź, kiedyś miasto razem z satelitami prawie milionowe dziś liczy kilkaset tysięcy ludzi. Wyjechali, ci najbardziej przedsiębiorczy i wykształceni [z tym trudno dyskutować, bo nie znam danych dotyczących tego tematu (red.)], trudno od tych pozostałych oczekiwać zainteresowania tak niszowymi i wymagającymi wiedzy zainteresowaniami, jak minerały. Zresztą to nie dotyczy tylko Łodzi, ten problem, moim zdaniem jest i w innych miastach, w których uczestniczę w giełdach i nie dotyczy to tylko mojej osoby. Rozmawiam z kolegami i wielu z nich ma podobne zdanie. Szczególnie sytuacja taka jest denerwująca, gdy patrzy się na świetną organizację giełdy, tej tutaj, ogrom wysiłku organizacyjnego, by wszyscy byli zadowoleni, wystawcy (ja jestem) i zwiedzający. A tu nikt nawet nie spyta, co ja wystawiam, skąd i za ile?
Drugą przyczyną takiego stanu rzeczy są różnice między kolekcjonerami polskimi, czy też kandydatami na kolekcjonerów minerałów, a ich czeskimi czy słowackimi odpowiednikami, których znam z codziennej pracy w ich środowisku. U naszych południowych sąsiadów występuje ”mineralogiczny patriotyzm”. Tam każda „nasza lokalizacja” czy też „nasz minerał” jest wielokrotnie cenniejszy, niż nawet lepszy, czy ładniejszy okaz obcy np. z Polski czy też z Maroka, osiągając ceny niejednokrotnie i 50 euro za okaz. Mimo wysokich cen okazy te są bardzo chętnie kupowane. U nas króluje maroko i brazylia oraz coraz rzadziej madagaskar (celowo piszę małymi literami, bo nie chodzi mi o kraje, tylko o minerały z nich pochodzące). Jest to tym bardziej koszmarne, bo okazy brazylijski , to przede wszystkim „brazylia farbowana”, patrz - kolorowane agaty.
- Dla mnie, kolekcjonera, który ma już parę okazów, dziwnym jest, że na całej giełdzie spotkałem tylko kilka okazów minerałów z innych lokalizacji np. z Hiszpanii, czy Francji. Nie ma na niej żadnego z Anglii ( fluoryty), Szkocji (agaty), czy też Włoch, Portugalii i państw skandynawskich. Wiem, że takich jak ja jest w okolicach Łodzi może 50, no może 100 osób, ale i dla nich warto coś nowego wystawić.
- Ale i polskie oryginalne, dla takich jak pan muszą być ciekawe, np. ten okaz złotonośnego lelingitu.
- Oczywiście. Zaraz go od Pana kupię. Mam jeszcze jedną uwagę. Musi Pan przyznać, że nasze hobby wymaga ciągłej nauki, pogłębiania wiedzy, doskonalenia kolekcjonerskiego warsztatu, co przy dzisiejszej wszechobecnej telewizyjno-internetowej kulturze, coraz bardziej „pachnie” staroświecczyzną. Z jednej strony reklamuje się np. bieganie i narciarstwo rodzinne, a z drugiej nie ma żadnego propagowania wypoczynku na łonie natury z poznawaniem przyrody nieożywionej. Może trochę przesadzam, ale chyba niewiele. Skąd młody człowiek może się dowiedzieć, że zbieranie minerałów, czy skał to taka fascynująca pasja.
godz. 13.10
Spotykam Kamila Capara. Już wczoraj widzieliśmy się w przelocie. Teraz jest czas na chwilę rozmowy. Kamil jest twórcą biżuterii, ale jakiej innej niż te wyszukane wzory prezentowanej na wystawie Michaliny Owczarek. Jego wzornictwo, moim zdaniem, jest inspirowane sztuką ludową. Prostymi metodami przetwarza metalowe surowce wkomponowując weń surowe elementy z kamieni ozdobnych, często nie szlifowanych. Widać to wyraźnie na fotografiach jego stoiska. W następnej Gazecie Targowej postaramy się szerzej zaprezentować jego dokonania artystyczne.
godz. 14.30
Jeszcze tylko tradycyjne rozmowy z Wojciechem Mysiarą i Piotrek Tomaszewskimi czas do domu. Dla mnie giełda się kończy. Praktycznie oprócz lelignitu ze Złotego Stoku, nic nie uzupełniło mojej kolekcji, ale za to nigdy nie wysłuchałem tyle ciekawych tematów od wystawców co dzisiaj.A to jest dla mnie bardzo cenne.
godz. 15.00 - losowanie
Ryszard Juśkiewicz
Galeria
fot. J. Kubik |